Kodoku

"Boisz się, Tesso? [...]
-To uczucie przychodzi i odchodzi. Ludzie myślą, że chorzy są odważni i nieustraszeni, lecz to nieprawda. Mam wrażenie, jakby ciągle ścigał mnie jakiś psychol, jakby w każdej chwili mógł mnie zastrzelić. Ale czasem zapominam o strachu na wiele godzin."
Jenny Downham 




        Strach... Strach i samotność. Są cały czas. Dodatkowo nieszczęsne ognisko udarowe w moim płacie czołowym może nasilać uczucie lęku, tak mi powiedzieli. Ciekawe co jeszcze powiedzą. Ja wiem tylko, że od czasu udaru nie miałam takiego spadku jak teraz. To znaczy... Tak źle nie było. Wiem, ostatnio jestem strasznie dramatyczna. Ale jaka mam być..,
Szczęśliwa?
Z czego mam się cieszyć? Z siedzenia całe dnie w domu, w ciszy, w milczeniu, do tego stopnia, że wróciło zwiotczenie w krtani i często duszę się własną śliną. Nie mam na nic siły, nie mam z kim się pośmiać, z kim ćwiczyć. Może to taki egoizm osoby chorej. Albo raczej takiej, która prawie umarła. Nie wiem jak to jest być po prostu chorym. Poleciałam po bandzie. Jak się posypałam to tak, że druga strona się o mnie upomniała. Może to egoizm osoby, która dostała drugą szansę. Byłam świadoma podczas udaru. Pamiętam to dziwne uczucie, jakby światło na oiomie paliło się tylko nad moją głową a dookoła było ciemno. Pewnie nie raz jeszcze o tym napiszę, witajcie problemy z pamięcią. Ale wracając do tematu... Przeżyłam, tak? Umierałam na tamtym łóżku, ale wola życia i lekarze wygrali. No to czemu nie ma radości dookoła mnie? Gdzie miłość i uwielbienie, bo jestem, żyję. Jakbym wróciła z jakiejś niesamowicie trudnej wyprawy. Gdzie radość z tego, że jestem?
Ostatnio chciałabym móc to sobie rościć... Bo widzę po innych ludziach... Może ktoś stwierdzi, że nie wypada tak porównywać, ale nie mam nic lepszego. Gdy ktoś jest chory i zostawiony sam sobie, to będzie jak ten kulawy pies ze schroniska, którego każdy się boi wziąć do domu i się nim zająć. Bo będzie uciążliwy, bo pewnie jest słaby, a i może skrzywiony psychicznie. Po co się w to bawić? Ale gdy się weźmie takiego psiaka, zajmie się nim, pochodzi na spacery, pobawi, pobędzie... To on nagle zacznie biegać, aż nie będziemy zwracać uwagi na to, że tą jedną łapę stawia inaczej. Nagle się okaże że jest ciągle wesoły, że odżywa. I nagle przestaje być ciężarem. Przypomina mi to pewną piosenkę... [link]

        Oczywiście, ja mówię o konkretnych przypadkach. Rodzajach przypadków. Wiadomo jak bardzo różnie może się potoczyć udar. Tym bardziej... Chciałabym żeby inni szanowali to, że przeżyłam, i znów podkreślę, że mam świadomość egoizmu w tych słowach. Ale skoro ludzie po prostu są egoistami, bez oiomu i tego wszystkiego. Może to właśnie moment, gdy zaczynam się buntować, kłócić ze światem, bo ja podjęłam pewne kroki, miałam jakieś cele, a świat nadal stawia mi ściany. Nadal jestem zależna. Zawsze będę. Tak mi się wydaje. Wnioskuję to po tamtej rozmowie z psychologiem. Leki po to, żeby nie zwariować. Mam taki odruch... jak w szpitalu podają mi leki, zastrzyki, kroplówki, pytam się o wszystko, dopytuję i jestem upierdliwa. Patrzę też na ręce. Co zapisują, co uda mi się dostrzec na kartce, a co powie mi lekarz. Psycholog notowała coś w ankiecie. Powtarzało się hasło "myśli rezygnacyjne". Nie samobójcze, o nie, nie ma mowy o tym. Jestem zrezygnowana. Przy moim stanie zdrowia to może mieć bardzo złe skutki, może dlatego wołam o pomoc. Może dlatego poszłam do psychologa, może dlatego wylewam to wszystko tutaj, na blogu. Sami wiecie, że sporadycznie zdarzało mi się gdzieś pożalić. A teraz się to wylewa ze mnie. A ciało słabnie. I nie wiem w którą stronę jest między tym zależność. Od miesiąca nie byłam w stanie zjeść normalnego obiadu. Bez minimum mdłości. Krzyk... Chce mi się krzyczeć, bo czuję się porzucona. Zostawiona sama sobie. Nie zmusi się nikogo do troski, do pomocy w odbudowie nas. Ale gdy ciało raz umierało i czuje się znów słabe, zaczyna się szarpanina. Walka o przetrwanie przeplatana z rezygnacją, bo ile można, bo "nikt się nie cieszy".
Oczywiście opisałam to wszystko trochę przerysowanie. I bardzo tylko patrząc na siebie i swoje potrzeby. Dlatego ci schorowani ludzie tacy są. Dlatego się wściekają, próbują rozkazywać, szarpią się. Przez te pół roku nabrałam wiele zrozumienia, pokory, też trochę zepchnęłam siebie. Proszę, zamiast rościć. Boję się wymagać czegoś, bo nie mam poczucia, że mi się coś należy. Bo nie da się naprawić, bo jestem chora.
Czekam na moment, gdy poczuję się lepiej, gdy będę w stanie coś robić, gdzieś pójść. Wtedy też zmieni się tor myślenia.
Ach... I też nie chcę, żeby osoby, które wiem, że stoją za mną murem i mi kibicują poczuły się urażone. Bo gdyby nie wy, mimo, że się z wami nie widuję, bo często nie mam jak... To chyba bym nawet nie próbowała szukać pomocy, tylko bym się poddała. Więc dziękuję, że jesteście.
To chyba najbardziej chaotyczny wpis. Sama liczę, że kolejne będą miały więcej sensu. 

W sumie ten wpis dzisiejszy miał być o Japonii i ramen. Ale... Wyszło jak zwykle.